Na razie nie wrzucam zdjęć bo jeszcze przez parę dni będę miał monitor z wbudowanym filtrem zmiękczającym

Dorzucę jednak opisek.
Wrzucone przez Karola fotografie barwne, dokumentujące przygody agrarno-etanolowo-miłosne, zostały wykonane na północ od Mikulova przy jednym z malowniczych szlaków wijacych się w okolicy tzw. Morawskiego Morza, czyli sztucznego zbiornika wodnego, o którym wspominał sepi 19.
W piekącym słońcu od wielu godzin pokonywaliśmy morderczą trasę trawersującą stromym zboczem. Nie widzieliśmy kozic górskich, co jest dowodem na to, że było ekstremalnie stromo i wszystkie pospadały i się pozabijały. Na śmierć.
Nagle Karol, obdarzony sokolim wzrokiem i najdłuższym obiektywem, wypatrzył stado robotników rolnych. Półnagie muskularne ciała połyskiwały w popołudniowym słońcu pomiędzy krzewami winorośli. Pochyleni nad motykami, w znojnym trudzie wydzierali chwastom skiba po skibie, kolejne hektary żyznej morawskiej ziemi. (A winnica miała tych hektarów 120). Nawet nie zauwazyli gdy Karol zwinny jak puma, raz po raz pewną ręką wciskał spust migawki. Wasilij Zajcew rozpłakałby się ze wstydu gdyby żył, widząc ten stalowy uchwyt dłoni i długą lufę, która ani drgnęła - jak przyspawana do muskularnych ramion.
Wasilij jednak zmarł mnie więcej wtedy, gdy rodziła się Ania. Doskonale widoczna na Olympusowym ekranie HyperCrystal, od razu przykuła uwagę winogronowego paparazzo. Karol, a w ślad za nim ja, pomknął jak gepard przez jakieś pokrzywy i niemiłosiernie poplątane krzaczory. Po chwili znaleźliśmy się pomiędzy motykarzami. Okazało się, że niemal wszyscy są Słowakami, w dodatku mówiącymi łamaną polszczyzną. Karol był w swoim żywiole. Wciąż fotografując nawiązał żywą dyskusję na temat metod pielęgnacji winorośli, efektywnych technik motykowania, sytuacji gospodarczej Słowacji i niereglamentowanego wyrobu destylatów owocowych. Zwłaszcza ten ostatni temat wywołał ożywienie u naszych gospodarzy. W ślad za Anią i jej kaloszami poczłapaliśmy do zielonej przyczepy, w której urządzone było zaplecze socjalno-barowe. Jako kierowca, nie mogłem skosztować śliwowicy, ale jak widać na zdjęciach Karolowi bardzo smakowała. Na tyle, że nie poprzestał na jednym kieliszku.
Byłem pod ogromnym wrażeniem niebywałych umiejętności interpersonalnych mojego towarzysza podróży. Sposób w jaki radził sobie z nawiązywaniem kontaktów z tymi ludźmi, z zachęcaniem ich do pozowania, był niesamowity. Gdybym miał na głowie kapelusz, to z pewnością bym go wtedy uchylił.
dobranoc