Mówisz i masz (chociaż o obiektywach chciałem nieco więcej napisać przy wątku o Los Angeles, gdzie więcej szans dałem 45/1.8
Moim skromnym zdaniem, na kolejny dalszy wyjazd bardziej będę skłaniał się do zakupu kolejnego body, niż kolejnego obiektywu. Dla mnie 12-40/2.8 jest rewelacyjnym obiektywem i w 80% sprawdzał się podczas wyjazdu. Dodatkowo szczelna obudowa pozwalała nie przejmować się warunkami atmosferycznymi (zdjęcie z Yosemite z mgiełkom od wodospadu, choć tego nie widać, było robione w bardzo wilgotnych warunkach). Zakres ogniskowych również jak dla mnie jest w zupełności ok. Brakuje może czasem dłuższego końca, ale da się żyć.
Panasonic 20/1.7 świetnie sprawdzał się w warunkach nocnych, kiedy dla 12-40 było już za ciemno. Maksymalne ISO, którego staram się nie przekraczać (zazwyczaj około 800) sprawdza się idealnie w połączeniu z 20/1.7, pozwalając mi fotografować na czasach około 1/20÷1/40s. Do tego bardzo kompaktowy rozmiar, który pozwala zabrać aparat na wieczorne wyjście do knajpki i przy okazji porobić kilka zdjęć. No i znakomita ostrość, dla mnie nawet lepsza niż w 45/1.8.
Na koniec nasz ostatni bohater, wspomniany powyżej Olympus 45/1.8. Jak dla mnie oferuje on zbyt małą różnicę w stosunku do 40mm z 12-40/2.8. Głębia ostrości jest płytsza, ale nie na tyle, żeby przepinać co chwilę obiektyw, żeby wykonać kilka zdjęć portretowych. Prawdę mówiąc, zrobiłem to kilka razy i później sobie odpuściłem, trzymając przypięty prawie cały czas 12-40/2.8 Różnica w ostrości była oczywiście na korzyść 45/1.8, ale wygoda fotografowania często brała górę na trochę lepszą jakością.
Konkluzja po powrocie do Polski była następująca - brakuje mi dłuższej, portretowej ogniskowej (wiadomo, Olympusa 75/1.8 który powinien być na stałe podpięty do drugiego body, jako uzupełnienie 12-40/2.8. Jeden aparat niosę ja, drugi żona i bawimy się razem. Panasonic 20/1.7 zostaje na wieczorne wyjścia. Taki zestaw byłby dla mnie kompletny.
Ostatnio edytowane przez piotrekmor ; 1.08.16 o 23:55
Właśnie po zmianie stałek na zooma zostałem z 12-40 i 45/1.8. I coraz mniej czuję potrzebę używania/posiadania 45-tki. Skłaniam się do powrotu do 20-tki panasa, właśnie do takich celów jak u Ciebie - wyjścia z małym zestawem kiedy człowiek nie nastawia się na robienie zdjęć.
Piękna sekwoja na ostatnim. Widziałem ostatnio mamutowca (Sequoiadendron giganteum) i robi wrażenie, chociaż znacznie mniejszy od tego na zdjęciu.
Panowie, z czystej ciekawości... 12-40 używacie w połączeniu z gripem na body?
hmm... mam gripa, ale odkąd kupiłem 12-40 jeszcze go nie założyłem. Nie czuję takiej potrzeby. Nawet dzisiaj się zastanawiałem przez chwilę czy nie przykręcić ale jakoś o tym zapomniałem![]()
Ja również używam om-d em5 bez gripu i prawdę mówiąc, nie czuje potrzeby jego zakupu. Z 12-40 zestaw robi się trochę ciężki, ale czasem pomagam sobie owinięciem paska od aparatu wokół nadgarstka. Całość jest wtedy fajnie ustabilizowana.
Do Fresno dojechaliśmy w kilka godzin. Podróż trochę się dłużyła, ponieważ zmęczenie nie dawało o sobie zapomnieć. Fresno było też pierwszą (i ostatnią) miejscowością, w której poszliśmy na typowego, dużego Hamburgera z Fast Food-a. Ogólnie, jedzenie take jak w McDonald's, tylko z dużo większymi porcjami. Da się najeść, ale nic poza tym. Oczywiście najmniejsza Cola to odpowiednik naszego, polskiego dużego napoju. Rzecz jasna, z dolewką bez ograniczeń.
Fresno ugościło nas hotelem wynajętym na jedną noc za pośrednictwem Booking.com, po to, aby następnego dnia, z samego rana wyruszyć do kolejnego Parku Narodowego - Sequoia NP.
Po wjechaniu do Parku Narodowego liczyliśmy na to, że od razu zobaczymy sekwoje. Jechaliśmy i jechaliśmy a tu nic. Same, dobrze znane nam, "standardowe" drzewa. Tak było nawet po dojechaniu na sam parking przed wejściem na krótką trasę spacerową Sherman Tree Trail.
Ogólnie wszystkie trasy wewnątrz Parku Narodowego miały charakter lekkiego trekingu, na który nie było potrzeby nawet szczególnie się ubierać. Wysiadasz z auta, pół godzinki chodzenia, wracasz i jedziesz dalej. I tak z punktu do punktu. To oczywiście nie w naszym stylu. Już po wejściu na pierwszą trasę prowadzącą do największego pod względem objętości drzewa na ziemi, zboczyliśmy w jakąś boczną ścieżkę. I tak, z krótkiego spacerku w efekcie zrobiła się wyprawa na 3 godziny. Ale było warto...
178.
179.
180.
181.
182.
183.
I oto nasz bohater, General Sherman.
184.
cdn...
Przez przypadek na koniec załączyło mi się pierwsze zdjęcie, ale niech już tak zostanie. Obecnie edycja własnego posta z zamieszczonymi zdjęciami to nie lada wyzwanie![]()