O pieknie Bieszczadów słyszałem już dzieciństwie od dziadka, niestety nie zdążył już mnie tam zabrać. Zachęcony ostatnimi relacjami jaclasa i Bodzipa oraz opowieściami gulasza w końcu się tam wybrałem. Wyobrażałem je sobie trochę inaczej. Wydawało mi się, że to takie większe, obłe pagórki porośnięte lasem z gołymi szczytami, po których chodzi się niemal jak po równym. Być może dlatego, że napatrzyłem się zdjęć z połonin. W rzeczywistości okazały się większe, bardziej monumentalne i zróżnicowane niż moje wyobrażenia, przynajmniej w miejscu gdzie byłem.
Wołosate przywitało mnie pustymi szlakami i parkingami, zachmurzonym niebem co jednak zmieniało się wraz z upływem czasu. Udałem się czerwonym szlakiem na Halicz.
1. Poranek jak o wschodzie słońca, choć minęły już prawie dwie godziny od tego momentu
2. Drzewa nabrały już intensywnych barw, niebo białe niestety. Sporadycznie przeświecał błękit
3.
4. Tu szlak skręcał w lewo od asfaltowej drogi, choć niektórzy poszli prosto a kawałek dalej był już słup graniczny
5.Początkowo było dosyć ponuro, z niebem w dramatycznej tonacji. Widoki w kierunku Ukrainy.
6.
7.
8.