Kontynuując spacer z poprzedniego wątku, pozwolę sobie zamieścić kilka zdjęć.
Krzywy zegar, o pełnych godzinach mini - przedstawienia z laleczkami w rolach głównych i sympatyczną muzyką
Futurystyczny most pokoju

Sklep z dywanami

Sklep z dywanami nr 2

Podziemny pasaż handlowy z winami, biżuterią i regionalnymi specjałami

Grzybki - Jan_S dokładnie wytłumaczył w swoim wątku
Po kilkugodzinnej wędrówce poczuliśmy głód. Nasza „mordownia” jest zbyt daleko, by się do niej udać, poza tym trzeba spróbować czegoś nowego, gdzie indziej, może w większym luksusie, a ponieważ akurat znajdowaliśmy się w uliczce pełnej restauracyjek, w której klientela to przeważnie turyści z Niemiec i Wielkiej Brytanii, to czemu nie zamówić czegoś właśnie tutaj. Wybieramy lokal, siadamy przy stoliku na zewnątrz aby pogapić się na przechodniów. Nie musimy podchodzić do garmażeryjnej lady aby na migi wskazać, na co mamy ochotę, bo już po chwili stoi przed nami anorektycznie wyglądający kelner, płynnie English speaking i pyta, co podać. Zamawiamy chinkali, szaszłyki, piwko i dziękujemy.
Na talerzach pierożki chnkali
W Gruzji, gdziekolwiek nie będziecie, zawsze warto zamówić pierożki chinkali. To takie dwu-trzykrotnie większe od naszych pierogi z dziubkiem, którego się nie jada (zagniecione grubiej ciasto), a który służy jako swoista „trzymałka”. Swoją drogą nie wiem jak można je jeść tuż po podaniu, są tak gorące, że nawet ciężko utrzymać je w palcach. W środku pierożka znajduje się nie tylko mięso ale i coś w rodzaju rosołu. Mięso dochodzi w czasie gotowania, a wszystko jest mocno doprawione kolendrą. Co więcej pierożki są śmiesznie tanie. Koszt jednego pierożka waha się w granicach 70-80 groszy. Zamawiając ok 8 macie nie pierwsze a drugie danie, po którym na pewno będziecie syci.
No ale wracając do naszego obiadu. Podano, zjedliśmy, a raczej próbowaliśmy zjeść, zapłaciliśmy i generalnie na tym restauracyjną historię w zachodnim luksusie można zakończyć. Reasumując szaszłyki – kości + tłuszcz i surowizna – niejadalne, pierogi – jak zawsze i wszędzie trzymają poziom, ale nie można ich porównać z tymi, które jedliśmy w „mordowni” i gdziekolwiek indziej w czasie naszej wyprawy. Jednym słowem kicha. W dodatku drogo. Morał z tego jasny – jadajcie tam, gdzie jadają Gruzini, nawet jeśli nie jest pięknie, i trzeba „migać”, na pewno wyjdziecie syci, z mniej odchudzonym portfelem i bardziej naładowani na czekające Was dalsze przygody. Znaleźliśmy też plusy – piwo było naprawdę dobre
.
Winiarnia
Postanowiliśmy, że wrócimy późno, że wyciśniemy z Tbilisi, co tylko się da. Wędrując licznymi uliczkami, odwiedzamy liczne sklepy z pamiątkami, dewocjonaliami, winami. Jest w czym wybierać i można zakupić naprawdę fajne pamiątki. Z Tbilisi wywieźliśmy zawieszane tkane podobizny św Jerzego – patrona Gruzji. Zakupiliśmy też rogi, z których pija się wino. Chociaż w sklepach można znaleźć naprawdę piękne, duże i bogato zdabiane okazy, my zadowalamy się małymi, ot by po prostu były.

Ślub
Spacerując po uliczkach stolicy, wchodzimy do pobliskich kościółków. W jednym z nich natrafiamy na ślub. Ten zgoła różni się od tego w naszym obrządku. To prawdziwy rytuał. Oblubieńcy wraz z popem przechadzają się po świątyni, za nimi świadkowie trzymający nad ich głowami korony. Wszystko tajemnicze, niezwykle, nowe, a zarazem tak mocno uduchowione. Śpiewy, odpowiedzi, gesty – całkowita nowość dla nas katolików. Co więcej, nikt na nas nie patrzy jak na intruza, który niezaproszony wtargnął do uświęconego miejsca w tak ważnych dla tej pary czasie. Wyczuwa się życzliwość, jakby chcieli powiedzieć, by przyjść i cieszyć się z nimi ich szczęściem. To kolejna rzecz, która urzekła mnie w Gruzji.
Kościół Matechi
Zapada wieczór, chcemy zobaczyć jeszcze fontanny „tańczące” nocą ale do widowiska pozostaje jeszcze nieco czasu, dlatego kierujemy swoje kroki do wzniesionego na skale nad rzeką Mtkwari kościoła Metechi. Zwiedzamy kościół i postanawiamy przysiąść na ławeczce w świątynnych ogrodach. Odpoczywamy, rozmawiając o naszych planach na następne dni, gdy nagle zauważamy ciągnących w naszą stronę popa w obstawie dwóch Gruzinów. Pop trzyma w dłoni karafkę z winem i już z dala pozdrawia nas machnięciem ręki. Wstajemy aby się przywitać. Pop wskazuje na trzymany przez mojego tatę róg i każe go sobie podać. Sprawnie nalewa doń wino, potem nalewa sobie i daje znać, by się z nim napić. No proszę, tak tu się wita wiernych J - w to nam graj. Tata przechyla róg i pije. Warto wiedzieć, że nie wypada przerywać picia. Róg raz napoczęty powinien być opróżniony. To dlatego właśnie w nim się pija, by nie móc go odstawić, odłożyć w czasie wypicia. Potem pop wskazuje na mnie, więc również w imię gruzińsko – polskiej przyjaźni trzeba winko skonsumować. Wszak nie wypada odmawiać. Rozpoczyna się dyskusja. Padają pytania jak to tam u nas jest, jakie mamy problemy i co z tym homoseksualizmem. Temat delikatny, tam mało popularny. Widać raczej negatywne nastawienie popa do homoseksualizmu ale nie okazuje tego w sposób wrogi, ze złością, etc.. „Przyślijcie nam ich do nas, my będziemy wiedzieli co zrobić”. Staramy się jakoś przejść obok tego delikatnego tematu. Trochę jeszcze rozmawiamy, żartujemy, opowiadamy jak u nas, słuchamy jak u nich, wymieniamy uściski dłoni i żegnamy się jeszcze raz dziękując za wino i miłe towarzystwo.

Za przyjaźń polsko-gruzińską
Czas ruszać na wieczorne show z fontannami w roli głównej. Muzyka – piękna, odprężająca, klasycznie doskonała. Wokoło ludzie odpoczywający po całym dniu, wpatrujący się w grę świateł, w ruch wody. Show trwa długo, bo aż dwie godziny ale ciężko się nim znudzić. W takiej atmosferze można trwać do rana. Do domu wracamy w okolicach północy.

Fontanny -w rytm muzyki
Kolejny dzień – Dawid Garedża. Miejsce, do którego ciężko dotrzeć, brak bowiem bezpośrednich połączeń. Po przeczytaniu wielu postów na forum kaukaz.pl (skarbnica wiedzy) wiemy, że można tam się dostać tylko poprzez bus, odchodzący o odpowiedniej porze, a potem należy się przesiąść w jakiejś małej mieścince. Tam załapać taxi, które nas zawiezie do Dawid Garedża. W drodze powrotnej podobne kombinatorstwo. STOP. Nic bardziej mylnego. Dojechaliśmy jednym busem, który na nas czekał pod sam kompleks klasztorny. Trzeba się tylko pojawić w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze i skorzystać z usług Garedża Line, ale o tym już następnym razem.