Ja to robię tak:
Ustawiam aparata na manual. Pełna dziura obiektywu i czas maksymalnie długi, ale taki, żeby przy danej ogniskowej utrzymać fotę (tu już każdy ma swoją granicę "trzęsirączek"). To po to, żeby złapać jak najwięcej światła zastanego. ISO 200 lub 400 - zależy ile światła brakuje. Lampą odbijam od ścian (najchętniej), albo od sufitu. Kiedy walę w sufit, używam białej karteczki doczepionej do palnika na gumce recepturce. Po to, żeby lekko doświetlić twarze na pierwszym planie. Przy odbijaniu od sufitu, choć światło jest pięknie rozproszone, mogą robić się cienie pod oczami. I żeby je rozświetlić, używam karteczki (np. białej wizytówki).
Przy odbijaniu od sufitu używam trybu TTL. Koryguję na plus (najczęściej 1EV). Pomiar TTL w mojej pięćsetce głupieje przy odbijaniu od ścian i sufitów i niedoświetla. W foceniu cyfrowym nie ma problemu - po zrobieniu foty patrzę w monitorek i korygują moc lampy.
Kiedy nie ma od czego odbić, wtedy zakładam rozpraszacz własnej konstrukcji "Kaszmirowy dotyk". Ale to w ostateczności. Walenie w ściany/sufit rządzi.