Wstęp
W ostatnim czasie na Olympusclub pojawiło się kilka tekstów będących czymś pośrednim pomiędzy testem konsumenckim a opisem wrażeń z użytkowania OMD – flagowego modelu Olympusa w rodzinie m4/3. Postanowiłem więc dołączyć do tego trendu. Jednak w odróżnieniu od poprzedniczek i poprzedników, którzy w znacznym stopniu dali się uwieść czarowi tego aparatu postaram się skupić na jego słabych stronach i w jaki sposób są one rekompensowane zaletami, których ten aparat też ma sporo.
Zakup
Niektórzy z Forumowiczów być może pamiętają, jeszcze z wątku z gdybaniami o OMD, że do zapowiedzi nowego korpusu podchodziłem bardzo sceptycznie. Premiera i pierwsze informacje o cenach mój sceptycyzm pogłębiły. Prawie 5 tys. zł za aparat było nie było amatorski? Wprawdzie kolejne premiery bezlusterkowców odważnie podnosiły poprzeczkę cenową ale mimo to cena była zaskoczeniem. Żeby nie ulegać zbędnym pokusom i dylematom kupić – nie kupić, ustawiłem sobie sztywny limit cenowy na poziomie ca. 3 tys. zł czyli tyle ile wypadało zapłacić za D7000/K5/60D – lustrzanki APS-C adresowane do zaawansowanego użytkownika.
Niestety, w odróżnieniu od innych aparatów, których ceny w miesiąc czy dwa po premierze zaczynały spadać, cena OMD tkwiła niewzruszona. W tej sytuacji, zacząłem się rozglądać za innymi aparatami. Zastanawiałem się nawet nad kupieniem czegoś z drugiej ręki. I gdy już prawie się wydawało że moje plany odnośnie zakupu OMD ulecą niezrealizowane w niebyt, szczególnie że jesienią Fuji przedstawiło bardzo dobrze zapowiadający się model X-E1, Olympus wprowadził promocję obiektyw za złotówkę. Sama promocja jeszcze nie pozwalała obniżyć ceny do założonego poziomu, ale w jednej z dyskusji na Forum, Jasand napisał, że sklepy niby trzymają sztywne ceny ale jak zadzwonić, potargować się, to można kilka stówek urwać. To była myśl! Zbliżały się święta i perspektywa wyjazdu „na sylwestra” z nowym aparatem była na tyle kusząca że zmiękczyła nieco mój cenowy fundamentalizm.
W tym duchu, zainspirowany przez Jasanda, że warto zacząć od sklepów które wystawiają oferty na znanym portalu, napisałem kilka zapytań. Nie omieszkałem też zadzwonić do sklepów sieciowych handlujących aparatami. Rozmowę o cenach podjęły tylko Fotozakupy. Wprawdzie, ceny nie chcieli obniżyć do oczekiwanego przeze mnie poziomu, ale przecież co nieco opuścili, dorzucili dwa gratisy i saldo się zgodziło.
Trzy dni później (czyli po weekendzie) odbierałem aparat. W pierwszej chwili nie zwróciłem na to uwagi, ale wkrótce okazało się, że choć kupowałem sam aparat, to dostałem zestaw z obiektywem tyle że bez tego obiektywu. Dziwne to trochę, że duży sklep, partner akcji promocyjnej Olympusa stosuje metody rozkompletowywania zestawów!
Pierwsze uruchomienie
To było zaskoczenie! pierwszy aparat który słychać! Z czasem przyzwyczaiłem się do szumu wydawanego przez układ chłodzenia matrycy, ale na początku wydał mi się bardzo głośny.
Drugie zaskoczenie – to się strasznie niewygodnie trzyma! Niby kształty lustrzankopodobne ale jakieś takie niepasujące do ręki... Trudno, pomyślałem, trzeba się spróbować przyzwyczaić. Wszak na sposób trzymania E-P1 też wiele osób narzekało a mi ten aparat doskonale w ręce leżał.
Trzecie zaskoczenie – że hasło promujące m4/3 – jakość lustrzanki w obudowie kompaktu uleciało w niebyt. Wystający kominek w który konstruktorzy wmontowali wizjer skutecznie utrudnia noszenie OMD tak jak to kiedyś praktykowałem z E-P1 czyli w wewnętrznej kieszeni kurtki czy marynarki. Co dziwniejsze, pomimo tej wystającej części, projektantom z Olympusa nie udało się wmontować nigdzie palnika lampy błyskowej – jest on dostarczany oddzielnie, a jego założenie wymaga zdemontowania kilku drobnych, podatnych na zaginięcie elementów.
Zaskoczenie czwarte – elementy sterujące. Przyciski jakieś takie małe i gumowate w dotyku. Do tego przyciski kierunkowe – lewy i dolny wyraźnie miększe niż prawy i górny. Niekorzystne wrażenie robi też kółko zmiany trybów pracy które pod naciskiem palca, pochyla się na wszystkie strony! Gdzież te czasy, gdy Olympus potrafił zaprojektować, będące majstersztykiem wzornictwa przemysłowego, kółko zmiany trybów z E-P1.
Zaskoczenie piąte – w pudełku brak było drukowanej instrukcji obsługi. Wraz z E-P1 dostałem ładną książeczkę, w której łatwo można było znaleźć wszystkie poszukiwane informacje a tutaj jest tylko jakiś wielojęzyczny poradnik jak aparat uruchomić i płyta CD z instrukcją w PDF. Nawiasem mówiąc – instrukcją z pewną ilością błędów, tak literówek jak i błędów rzeczowych. Konia z rzędem temu kto wyjaśni dlaczego wspomniany palnik lampy nazywany jest „natężeniem” (strona 3).
cdn.