Zdjęcia robimy w tysiącach. Migawka pstryka i pstryka, karty pamięci i twarde dyski się zapełniają, a w galeriach mamy zaledwie po kilkadziesiąt fotek, najwyżej kilkaset. To te wyselekcjonowane fotki, najlepsze z najlepszych - przynajmniej tak nam się wydaje w chwili, kiedy je publikujemy i podejmujemy decyzję, że to właśnie one ujrzą światło dzienne. A co z pozostałymi 90% zdjęć? Odrzucając wszystkie testowe pstryki, na których uczymy się warsztatu i kompletne gnioty, powstałe przez przypadkowe wciśnięcie spustu migawki, muszą przecież pozostać kadry, które przynajmniej są poprawne, a może nawet zupełnie przyzwoite, jeśli tylko dać im drugą szansę...
Mam takich zdjęć od cholery. Niektóre, po zrzuceniu na kompa, przejrzałem pobieżnie, by po chwili o nich zapomnieć, bo po prostu nie wydawały się wystarczająco dobre. Do niektórych dobrałem się już w Lightroomie, popsułem suwakami, wymiętoliłem wte i wewte... aż w końcu zirytowany pozostawiałem je, nie mogąc uzyskać odpowiedniego efektu. Były też i takie, które wywołałem i tylko czekały na publikację, ale jednak coś mi w nich do końca nie pasowało.
Przyjrzałem się im raz jeszcze - na razie niewielkiej ich części - i postanowiłem odgrzać te zimne już kotlety. Są to zdjęcia, których nikt jeszcze nie widział i pierwotnie nikt ich miał nie zobaczyć, ale wydaje mi się, że po drobnych poprawkach coś w nich jednak dostrzegam ciekawego (a może to tylko mój sentyment do nich?) i chciałbym je pokazać. W pierwszym rzucie taki oto przypadkowy misz masz zdjęć pochodzących z różnego okresu mojej fotograficznej przygody:
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
11.
12.
13.