
Zamieszczone przez
Tadeusz Jankowski
Jarmana, muszę opowiedzieć się tu po stronie fotografii cyfrowej.
A mianowicie, mnóstwo zdjęć Gdańska przedstawiono w różnych albumach, na wystawach. Nawiasem mówiąc trzy albumy o przedwojennym Gdańsku wydane zostały gdzieś tak 7 – 10 lat temu pod redakcją Donalda Tuska.
Może się tak mi wydaje, może to tylko złudzenie, ale dzisiejsze zdjęcia, widoczki miasta są „bogatsze” niż fotki wykonane w epoce kliszowej. I bynajmniej nie chodzi o dynamikę (rozpiętość tonalną), tylko o możliwości, jakie daje fotografia cyfrowa.
Porównajmy szanse fotografa kliszowego (na film w kasecie) z fociarzem cyfrowym. Ten pierwszy miał do dyspozycji aparat na filmy, który w stosunku do dzisiejszy cyfrówek był ślepy. Po pierwsze dlatego, że nie posiadał monitora, po drugie, automatyka ekspozycji nie była doskonała jak dzisiaj, po trzecie fotograf nie miał wstępnego dostępu do oceny kompozycji, ekspozycji i balansu bieli, jaki ma dzisiaj na monitorze.
Poza tym dzisiejszy fotograf może nastrzelać tyle fotek aż dostanie odcisków na palcu wskazującym ( w różnych reżimach technicznych, w zróżnicowanych ujęciach), a dawniejszy w zasadzie strzelał pojedyncze fotki na wyżebranych od szefostwa filmach, musiał oszczędzać, bowiem do filmów dochodziły koszty obróbki chemicznej, koszty odbitek i robocizna. Mam na myśli fotografię w kolorze.
Dawniejsza obróbka pozwalała na bardzo ograniczoną modyfikację zdjęć w laboratorium. A dzisiejsza? Nie ma co porównywać, to jest przepaść. Z każdej klatki można bezboleśnie, przy zachowaniu oryginału wyciągnąć kilkanaście co najmniej wariantów obróbczych.
Oczywiście, taka obfitość powoduje demoralizację u wielu. Zawsze to czego jest dużo, tego się nie szanuje. Ale ci którzy pamiętają epokę kliszową z własnych doświadczeń chyba trudniej wpadają w zachwyt nad potęgą cyfry niż nowicjusze urodzeni już w nowej epoce.
Takie są moje króciutkie refleksje na temat „lepszości” dzisiejszych zdjęć.
Pzdr, TJ