Przypadek z jaszczurką zabitą przez mrówki, trafił mi się jakieś 3 (może 4) lata temu gdy zaczynałem dopiero fotografować przyrodę, to były moje pierwsze wizyty w lesie.
Sytuacja jest w warunkach polskich wyjątkowa i wzbudziła zainteresowanie zajmujących się mrówkami naukowców. Ich zdaniem jaszczurka musiała być chora, bowiem występujące w naszym kraju mrówki nie byłyby w stanie zabić zdrowego, sprawnego gada. To pewnie niemądre ale ja na początku nie wiedziałem, że one ją zabijają. Wydawało mi się, że to jaszczurka pożera mrówki, dopiero kiedy uległa paraliżowi zrozumiałem, że było odwrotnie. Wtedy przeniosłem ją dalej na kawałku brzozowej kory ale było zbyt późno. Dzisiaj zresztą najprawdopodobniej wogóle bym nie zareagował. Teraz staram się stać z boku i nie wtrącać się w naturalny bieg wypadków. Od tamtej pory wiele śmierci widziałem i pewnie trochę zobojętniałem / zaakceptowałem naturalny bieg rzeczy. Przed 2 może 3 tygodniami fotografowałem sikorki i na moich oczach jedną z nich zabił krogulec, przy czym atak był tak gwałtowny i bliski, że uderzył mnie skrzydłem w twarz. To niesamowite przeżycie spojrzeć mu po tym wszystkim z bliska w oczy. Różne myśli mi po takich zajściach chodzą po głowie. Niewątpliwie jest jakiś rodzaj wstrząsu i wyrzutów sumienia że to np. ja wystawiłem ptaszka drapieżnikowi ale też pojawia się żal do samego siebie, że mimo iż trwało to ułamki sekund nie sprawdziłem się jako fotograf i nie wykorzystałem niezwykłej okazji do zrobienia zdjęcia. Nie pamiętam już ile trwało zajście z jaszczurką, ale pewnie mi się dłużyło, była to bowiem najboleśniejsza sesja w moim życiu bowiem mrówki kąsały także i mnie.
Przez 15 godzin udało się pewnie zrobić inne zdjęcia ale nie ma w nich niczego szczególnie ciekawego. Wynika to np. z tego, że przygotowując ukrycie określam poziom na jakim bedę robił zdjęcia. Chodzi o to by zachować odpowiednią perspektywę a więc znajdować się na poziomie zbliżonym do oczu zwierzęcia, które zamierzam portretować. Jeśli więc ustawiłem się na (wysokość) czarnego bociana to nic mi po zdjęciach niewielkich ptaków brodzących, których zdjęcia robione są wówczas z bocianiejperspektywy. Chociaż nie należy także do rzadkości i to że nie tylko przez cały dzień ale nawet przez całe tygodnie nic się nie uda sfotografować. Dlatego czuję, że szczęście odgrywa bardzo dużą rolę w tego typu fotografii. A sam czas wynika stąd, że staram się zasiadać w czatowni jeszcze przed wschodem słońca a wychodzić po zachodzie. W lato dzień zaś jest dość długi. W tym przypadku też tak było- schowałem się przed świtem a zdjęcie zrobiłem w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Dzień zaś uważam za szczęśliwy bowiem udało mi się zrobić zdjęcie warte zapamiętania i czas oczekawania nie poszedł na marne.
Staram się dobrze rozpoznać teren, poznać zwyczaje i potrzeby fotografowanych zwierząt. Próbuję wybrać takie miejsce, w którym starają się one przebywać znacząco częściej niż gdziekolwiek indziej. A w końcu miesiącami nieraz aranżuję spotkanie w jakimś miejscu, np. systematycznie wykładając tam karmę i przyzwyczajając upatrzone zwierzę do swojej (swojego ukrycia) obecności.Na podstawie czego planujesz wypady, jakie zjawiska zwiekszzaja nadzieje powodzenia?
I chyba dlatego ten rodzaj fotografii określa sie mianem fotosnajperkiJednak rzadko spotyka sie ludzi (oprocz paperazzi), ktorych stac na czatowanie w zaroslach dla jednego, jedynego zdjecia.I czasem jest tak bardzo dosłownie, bowiem to jedno jedyne klapnięcie lustra powoduje ucieczkę upragnionego, tak długo wyczekiwanego modela. A zawsze jest niemal tak, że czeka się godzinami a fotografuje sekundy lub co najwyżej minuty.