Obróbka - obróbką, ale mi nie pasuje ucięcie ramion i taka dość dziwna poza i mina modelki :)
Wersja do druku
Obróbka - obróbką, ale mi nie pasuje ucięcie ramion i taka dość dziwna poza i mina modelki :)
Dzięki za komentarze. Robię porządek w archiwum filmów i wygrzebałem zdjęcia do tekstu, który popełniłem do pewnego tygodnika w 1998 roku. Poniżej wrzucam tekst i zdjęcia.
Wybuduję im kościół...
Kazimierz Pińciurek nie uczył się rzeźby, malarstwa, architektury, ciesielstwa ani stolarki. Blisko 25 lat budował własnymi rękami drewniany kościół. I wybudował. Bez fachowców, artystów, planu i... bez zezwolenia. Ludzie z maleńkiej, zagubionej w Puszczy Solskiej wioski Momoty, powołali w zeszłym roku komitet społeczny. Zebrali pieniądze i kupili budowniczemu fiata 126p. Z rejestracją TBC. Kazimierz Pińciurek tłumaczy skrót: „Tak Bóg Chciał”. Z zawodu jest księdzem.
Kiedy w 1971 roku objął parafię w Momotach koło Janowa Lubelskiego myślał, że zabawi tu na krótko. Chciał podreperować nadwątlone zdrowie, w okolicy są lasy, stawy, czyste powietrze, cisza i spokój. Przywiózł ze sobą kajak, ponton, narty i rower.
- Ludzie tu byli biedni i nieufni. Wokół tylko las i bagna, ziemia jałowa, na piachu nic nie chciało się urodzić. Momoty nie miały połączenia ze światem, nie było nawet kawałka szosy, ludzie nie mieli nic - opowiada proboszcz.
Zjednał sobie ludzi nietypowym eksperymentem - podczas niedzielnej mszy ogłosił, że w jego kościele można za darmo wziąć ślub, za darmo ochrzcić dziecko albo udać się w ostatnią drogę. Też za darmo. I tak jest do dziś. Parafianie dają tylko dobrowolne ofiary. Księża z sąsiednich parafii mieli mu nawet za złe, że rozpuszcza ludzi, ale się uparł. Sprzedał kajak i kupił krowę, żeby się wyżywić. Nie ma na utrzymaniu kościelnego, organisty ani gospodyni.
- Ludzie tu nie są bogaci, dlatego jestem „samoobsługowy”. Jestem sam, byle co zjem i pieniądze mogę przeznaczyć na roboty.
* * *
Mieszkańcy Momotów wcześniej modlili się w starej, przedwojennej kaplicy, która była w opłakanym stanie. Poprzedni proboszcz pozatykał szpary w ścianach papierem, żeby nie wiało do środka. Drzwi i futryny prawie całkowicie zgniły, oprawki na żarówki zrobione były z tektury, a reflektory podświetlające ołtarz z puszek po konserwach. Ksiądz Pińciurek nie miał pieniędzy na nowy kościół, nigdy przedtem nie przeciął piłą nawet patyka. Ale uparł się...
Ani jedno drzewo nie zostało ścięte na budowę. Mieszkańcy za darmo oddali drewno ze starych, ponad stuletnich stodół.
- Dlatego wystrój kościoła ma taki ładny, miodowy kolor. To znakomity budulec. Robaki zjadły sosnowe bale tylko z wierzchu, nie ruszyły rdzenia. Miałem materiał zabytkowy i nie musiałem ani grosza zapłacić. Kawałek boazerii nad chórem dorobiłem ze świeżego drewna najlepszego gatunku, które dostałem z nadleśnictwa. Ale to już nie to samo - brzydszy odcień, inny połysk. Teraz leśnicy z sosen ściągają żywicę i drzewo inaczej wygląda. Taki wystrój jak w moim kościele, już nie mógłby powstać, bo nie ma już starych stodół - mówi ksiądz Pińciurek.
Ksiądz wycinał zdrowe rdzenie, a próchno wykorzystał na opał. Zebrał materiał na zapas z kilkunastu stodół. W oborze na tyłach plebani urządził warsztat. Po wielu miesiącach przygotowań w nocy z 9 na 10 listopada 1972 skrzyknął miejscowych chłopów i z ich pomocą, na miejscu starej kaplicy postawił konstrukcję z bali i ściany. Stanął kościół pod wezwaniem św. Wojciecha.
* * *
- Młodzi nie pamiętają, jak się dawniej budowało. Niczego nie można było kupić, wszystko polegało na „załatwianiu”. Drewno było tylko na przydział, z własnego lasu nie można było wycinać. O pozwoleniu na budowę kościoła nawet nie marzyłem. Wszystkie władze były przeciwne budowie - zarówno kościelna jak i ludowa. Z kurii przysłali komisję, żeby sprawdzić czy kościół nie zwali się ludziom na głowy. Z początku nie chcieli się zgodzić, żebym to robił ja - amator. Raz nawet spadłem z rusztowania, dotkliwie się potłukłem. Ale się uparłem - opowiada proboszcz.
Ksiądz Pińciurek nie chciał narażać ludzi z wioski. Pomocników, którzy pomagali przy samowolnej budowie kościołów w innych parafiach karano kolegiami. W czasie, kiedy jedni parafianie pomagali stawiać konstrukcję, inni wypatrywali, czy władza nie jedzie. W końcu któregoś popołudnia przed kościół zajechała czarna wołga z Urzędu Bezpieczeństwa i prokurator. Straszyli, że ksiądz dostanie kolegium, a budowla zostanie zrównana z ziemią.
- Nie starczyło im odwagi. Zbliżały się wybory do rad narodowych. Władza nie chciała podburzać ludzi - mówią mieszkańcy.
Pewnej nocy, kiedy konstrukcja była jeszcze całkowicie „rozgrzebana” i trzymała się tylko na „łasce Pana Boga”, przyszła burza. Powaliła w najbliższej okolicy drzewa, ale kościoła nie ruszyła. Ksiądz powiedział: „Tak Bóg chciał”. I z jeszcze większym zapałem pracował.
Kiedy kościół już stał, mieszkańcy stwierdzili, że przydałyby się jakieś ozdoby i dekoracje.
- Było trochę jak w stodole - proste ściany z desek. Nie miałem pieniędzy na fachowych artystów - mówi ksiądz Pińciurek. - Wymyśliłem, że sam zrobię wystrój. Ciąłem, toczyłem, heblowałem i rzeźbiłem. Można się śmiać z mojej roboty, ale parafianom się podoba. Najpierw zacząłem rzeźbić gwiazdki i kasetony. Zwykłym nożykiem. Nieraz pokaleczyłem sobie dłonie, ale nie zrażałem się. Trochę nieporadnie mi szło. W łączeniach wychodziły szpary, więc je zatykałem kawałkami metalu i wyszło nawet jak ozdoba. Kuria z Lublina przysłała komisję artystów, by ocenić moją robotę. Oni wyśmiali, powiedzieli, że prosta, naiwna, prymitywna. A przy prezbiterium nie wypada, żeby były takie dziwolągi, tylko coś ładniejszego. Pojechali do biskupa, a on powiedział: „Bóg przemawia w różny sposób i przez jego prostą, naiwną sztukę będzie przemawiał do prostych ludzi”. Robota coraz bardziej się rozwijała, gwiazdki były coraz szlachetniejsze, rozetki robione na szlifierce bardziej precyzyjne. Potem odważyłem się na bardziej skomplikowane wzory i desenie. Nie chodziło mi o wielką sztukę, ale żeby mieć miejsce do modlitwy dla ludzi.
* * *
Sklepienie w nawie jest bardziej precyzyjnie wykonane. Kasetony pod chórem bogato zdobione, kształty bardziej harmonijne. Ksiądz podpatrywał kwiaty w ogrodzie i odtwarzał je w drewnie. Któregoś dnia kościółek w Momotach odwiedzili krewni z USA jednego z mieszkańców. Polonusi zobaczyli, jak ksiądz Pińciurek mozoli się zwykłym kozikiem i obiecali przysłać prawdziwe dłuta rzeźbiarskie. Słowa dotrzymali.
- Chciałem, żeby prawdziwy rzeźbiarz artysta zrobił „Ostatnią Wieczerzę” i inne bardziej skomplikowane wykończenia. Zamówiłem z Warszawy Stanisława Kulona z Akademii Sztuk Pięknych. Przyjechał, popatrzył i powiedział, że skoro sam zrobiłem kościół, to lepiej żebym sam dokończył robotę. Stwierdził, że najlepiej jeśli to będzie dzieło jednej ręki - mówi ksiądz Pińciurek.
Po kilku tygodniach Stanisław Kulon napisał do księdza list: „Roboty związane z wystrojem plastycznym idą w bardzo dobrym kierunku. Są poważne nadzieje, iż kościółek będzie jednolity, zwarty w swoim wyrazie, autentyczny, a swoim klimatem oryginalny. To jest jakby pomnik księdza. Tak dalej należy robić, powoli, dokładnie, sumiennie, z całą miłością do tego Bożego Domu...”
- Potem skusiło mnie, żeby zrobić w drewnie twarz Pana Jezusa w koronie cierniowej. Jakoś wymęczyłem i jeszcze bardziej rozochociłem się do tej roboty. Każda czynność była dla mnie nowa, czasem nawet 10 razy wracałem do tego samego. Przerywałem i robiłem od nowa. Już się nauczyłem, że nie trzeba się spieszyć. Zawsze można liczyć na pomoc z Góry.
Największą trudność sprawiło księdzu wyrzeźbienie w głównej nawie „Ostatniej Wieczerzy.” Sam zrobił projekt. Fotografował miejscową kawalerkę, powiększał i odrysowywał na desce. Już w trakcie rzeźbienia zmieniał rysy twarzy, żeby „modele” nie rozpoznawali się w postaciach apostołów. Ale i tak niektórzy potrafili dopatrzeć się w twarzach świętych miejscowych chłopaków.
Potem przyszła kolej na rzeźbioną Drogę Krzyżową. Każda kolejna stacja jest bardziej precyzyjna, w ostatnich widać wyraźnie głębię perspektywy. Wyrzeźbił także Matkę Boską Częstochowską, Matkę Boską Janowską, sam zrobił i ozdobił ławki, konfesjonał i ambonę.
Prace w kościółku zatrzymały się na dwa lata. W tym czasie ksiądz Pińciurek zaprojektował i wybudował murowaną kaplicę w pobliskim Ujściu. Jeden z mieszkańców podarował ziemię. Przed rozpoczęciem prac parafianie narzekali, że za daleko w głębokim lesie i będzie dużo roboty przy karczowaniu.
- Znowu przyszła pomoc z Góry. - twierdzi proboszcz - Pewnej nocy rozpętała się potężna burza, która powyrywała w tym miejscu drzewa z korzeniami. Plac był prawie gotowy pod budowę i to przekonało niedowiarków.
* * *
Parafianie chcieli mieć w swoim drewnianym kościółku więcej kolorów. Ksiądz postanowił zrobić witraże. Kupił farbę olejną i pomalował szyby w oknach pod chórem.
- Wychodziły straszne „mazaki”. Pomyślałem, że jak wszystko pomaluję olejną, to kościół będzie paskudnie wyglądał. Prawdziwego, kolorowego szkła nie można było dostać za żadną cenę. Ale przyszedł kiedyś do mnie krewny jednego z parafian. Okazało się, że pracuje w hucie szkła kolorowego w Jaśle. Trochę śmiał się z moich bohomazów, jednak obiecał, że wystara się o kolorowe szkło. Codziennie wychodząc z zakładu, wkładał sobie jedną szybkę za koszulę. Przez kilka miesięcy uzbierało się tego sporo. Dostał za to ode mnie rozgrzeszenie - uśmiecha się proboszcz.
Ksiądz Pińciurek nie wiedział, jak zabrać się za witraże. Nauczył się rzeźbić w drewnie, więc postanowił kolorowe szybki osadzić w ramkach z desek. W ten sposób stworzył chyba jedyne w kraju, a może i na świecie drewniane witraże.
- Nikt tak nie robi, bo to się nie opłaci. Trudna robota, a materiał kruchy. Ale ja tylko w drewnie coś umiałem. Jak był niedawno w Momotach minister kultury Podkański, to za kasetony i witraże dał dyplom uznania.
Ksiądz zadbał także o otoczenie kościółka. Zbudował fontannę „płacząca”, by upamiętnić utratę niepodległości Polski w 1939 roku. W okolicznych lasach między Biłgorajem, a Janowem Lubelskim skupiły się ostatnie jednostki Wojska Polskiego. Tu dostali rozkaz złożenia broni.
- Kiedy kapelan wojskowy odprawiał ostatnią mszę, żołnierze płakali. Po 50 latach poznałem tę historię od naocznych świadków i stąd fontanna płacząca. Obok z kamienia postawiłem kapliczkę tzw. „grotę zniewolenia”, symbolizującą okres okupacji. Nad nią z drewna i bez użycia gwoździ dobudowałem „grotę wyzwolenia”, by upamiętnić „okrągły stół” w 1989 roku - mówi ksiądz Pińciurek.
* * *
Kazimierz Pińciurek ma 71 lat i głowę pełną planów i pomysłów. Chce wybudować kaplicę na pobliskim cmentarzu. Na miejscu starej obory - warsztatu urządza ośrodek rekreacyjny dla młodzieży. Choć nie ma jeszcze ubikacji i umywalni, już pojawiły się pierwsze grupy wczasowiczów. Przygotował dla nich pole namiotowe, miejsce na ogniska, boisko do piłki nożnej i siatkówki. W świetlicy parafialnej urządza dyskoteki. Wymyślił atrakcję dla „mieszczuchów”, tzw. słomianą kąpiel. W starej stodole mogą do woli buszować w słomie, wszystko bezpłatnie. Urządził także samoobsługową kawiarnię parafialną. Jest woda, czajnik, stoliki i filiżanki.
Ksiądz Pińciurek organizuje bezpłatne kursy językowe dla młodzieży. Zna francuski, niemiecki, hebrajski, grekę i łacinę. Nigdy nie był za granicą.
- Młodzi ludzie jeżdżą zarobić do Niemiec, to im się przyda. Zawsze starałem się być użyteczny.
* * *
- Odkąd przyjechał do nas, ludzie we wsi zrobili się jakby trochę lepsi - mówi 60-letnia Maria Piekut.
- Superksiądz - mówi 12-letni Jasiek z Momotów.
Robert SADOWSKI
ps. Tekst został napisany w 1998 roku. Superksiądz nie zrealizował większości swoich planów. Zmarł rok później. Tak Bóg chciał.
rewelacyjny reportaż !!
i rewelacyjny człowiek - oby ziemia więcej takich nosiła ...
brawo , brawo
Prawdziwy ksiądz! Taki co to przyszedł do ludzi aby służyć a nie żeby to jemu służono. Tak Bóg Chciał! Właśnie tak jak Jezus nauczał.
I pomysleć, ze rzuciłeś prasę ;)
Świetny reportaż, bardzo przyjemnie się czytało.
Jak wydasz jakąś książkę to z przyjemnością przeczytam :)
Szacun!
B. mi sie podoba. Super. Fajny wielebny.
Świetna historia, marnujesz się ;)