Żona (wtedy jeszcze prawieżona) kupiła jakiegoś cyfrowego kompakta na wakacje.
A więc prozaicznie się zaczęło, bez magicznego muśnięcia muzy :-)
Wersja do druku
Żona (wtedy jeszcze prawieżona) kupiła jakiegoś cyfrowego kompakta na wakacje.
A więc prozaicznie się zaczęło, bez magicznego muśnięcia muzy :-)
w podstawowce mialem do wyboru: kolko chemiczne lub elektroniczne ...wybralem oba. na fotograficzne musualbym jezdzic PKSem, gdzie? nawet nie wiem, a poza tym bylem za mlody, wiec to nie kolko zainteresowan. DRUCHA nie mialem, powiekszalnik i cale to zaplecze tez jakos nie skrzyzowalo sie z moimi drogami. Za to w domu byla Smiena (nie wiem w jakich okolicznosciach sie tam znalazla). Oczywiscie filmow nie bylo gdzie kupic - lezal tak. Ogladalem go tysiac razy, naciskalem, naciagalem i znow naciskalem. Podobala mi sie ta przewrocona osemka na obiektywiku i wizjer. Ktoregos razu, korzystajac z nieobecnosci rodzicow i siostry, do ktorej aparat nalezal, rozebralem Smiene na czesci pierwsze, bo interesowalo mnie, to cos, co klapie. Pozostal wydlubany wizjer i milczaca siostra.
W pozniejszych latach, czasami macalem Zenita, kolega mial. Mial tez klisze, ktore zakladalismy i zdejmowalismy wchodzac do szafy miedzy wiszace ubrania. Marynarka kolegi taty strasznie walila fajkami. Zapach mieszal sie z jakas woda kolonska, pylem, kurzem i chyba potem.
Potem ...nawet nie pamietam, jakies "malpki", ktorym notorycznie urywala sie klapka na baterie i trzeba bylo ja kleic plastrem. Cos nie stykalo, podtrzymywalo sie kciukiem. Raz nad morzem, przy takim manewrze, wypadl mi z rak i wpadl w piach. Otworzyla sie ta poklejona klapka, wypadly baterie, piasek byl wszedzie. Oczyscilem, podmuchalem, ale nie wstał.Dziwne.
powazny bodziec, hmmm...chyba obrazona siostra, albo dostep do aparatow, ktory w jakims momencie stal sie latwiejszy... sam nie wiem
Mimo, że ojciec bawił się domowego fotografa (pamiętam w domu smieny, zenithy, powiększalnik i kuwety), mnie nie specjalnie to ciekawiło. Ważniejszy był sport. Oczywiście pstrykałem jakimiś małpkami na kliszę ale bez pasji ;) Pamiętam tylko jak przyjechali goście ze stanów i mieli polaroida. To był szok, że zdjęcie samo się wywołuje ;) Z narodzinami córki pojawiła się pierwsza cyfrówka (Minolta X20). Później był jakiś kompaktowy Pentax, Fuji S5500 i Canon S5IS aż w końcu przyszła pora na lustro i chyba od tego momentu zacząłem traktować fotografię jako hobby :)
Moja historia jest banalna, wiele tu podobnych...
Bajtlem (małolatem) będąc złapałem bakcyla od ojca. Miał koreks, powiększalnik (cz-b Beta), kuwety i aparat ZORKA4... Który kiedyś nota bene zepsułem... potem już wiedziałem, że w Zorce czas nastawia się dopiero po naciągnięciu filmu :wink: Potem kiedyś, tak coś około 1980roku, nabyłem za własne pieniądze aparacik SMENA 8M - to był dopiero wypas!!! Mój, własny, jedyny, NAJLEPSZY aparat! Za własną kasę (chyba z urodzin)! I dość długo nim fociłem... Koleżanki... Rodzinkę... Błyskawice... Widoczki... Ogólnie wszystko co się dało... :grin: Kolejny aparat to ZENITH 12XP - pierwsze lusto... Byłem dumny jak paw... :grin: Potem jeszcze jakieś automaty (FUJI, SAMSUNG EXP, cyfróweczka KOADAK 7440), no i w końcu lustro cyfrowe Olka. :grin:
Nie wspominam o godzinach przesiedzianych w łazience (ciemnia dorywcza) czy z koreksem na kolanach... To były czasy...
:grin::grin::grin:
PS. Każdy z moich aparatów mam do dzisiaj. Sprawny!!!
:grin:
U mnie zaczeło sie to bez żadnego tak zwanego szału ;)
Fotografią sie nie interesowałem a jak trafiałem na jakieś fajne zdjęcia (które tutaj by uzyskały ocene max 3 ;) ) to mówiłem sobie ale fajne ...
Pierwsze zdjęcia zacząłem robić telefonem ... SE K800i ;)
Niestety moja ex niezbyt za tym przepadała :???:
Na wspólnym spacerze gdy szukałem kadru dłużej niż 6 sekund słyszałem: "no chodźmy już" :mrgreen:
Stwierdziłem że fotografia jest fajniejsza więc ................. :twisted:
Potem miałem cyfraka Szajsunga NV11 ... od tego sie chyba zaczeło ... zacząłem czytać, oglądać i wymarzyło mi sie pierwsze lustro.
Kupiłem E-510 i jest ze mną do dziś ;)
Zebrałem do tej pory tylko 6 szkiełek ale mi to wystarcza :)
Nie licze zabaw "zautomatyzowanymi" analogami które miałem w rękach tylko w święta u babci :wink:
Nie dorosłem niestety jeszcze do własnego analoga ... ale to moje małe marzenie ;)
Ilfordy czekają w lodówce :-P
A ja wróciłem do fotografii w drugim życiu. 10 lat temu po kuracji, która uratowała mi życie, na przynajmniej dziesięć lat (jak widać), doszedłem do wniosku, że chcę czegoś więcej.
Fotografować lubiłem w młodym wieku na błonach czarno-białych, potem nastąpiły zmiany technologiczne, weszły błony kolorowe i konieczność wywoływania w labie, brak czasu, praca itp.
W zasadzie jestem samoukiem. Były w domu jakieś kompakty cyfrowe w ostatnich latach używane epizodycznie na wyjazdach. O lustrzance pomyślałem gdy trzeba było zacząć archiwizować zdjęcia rentgenowskie. I wtedy wybrałem E- 520. I chwilę później skonstatowałem z przykrością, że fotografia cyfrowa, to nie tylko rejestracja, ale i cyfrowa ciemnia, do której nie mam serca i najczęściej nie mam też na nią czasu.
Aparat traktuję jako pretekst do spaceru, wyrwania się z domu i pracy, wyciszenia w czasie spaceru w terenie. Moje zdjęcia są ilustracją tego co spotykam na swojej drodze.
Ale coraz to częściej mam ochotę na odbudowanie ciemni i powrót do czarno-białej fotografii analogowej.
Pozdrawiam AP.
Nie tylko my wspominamy nasze początki. Pozwoliłem sobie dokleić wspomnienia Artura Andrusa. Oto wpis z bloga: http://arturandrus.bloog.pl/id,35860...l?ticaid=6b100
Z moimi początkami było różnie... albo dokładniej w 3 etapach:
1. Zdjęcia robione za brzdąca zenitem ojca (ale naprawdę byłem mały i mało świadom tego co robię)
2. Po zakupie pierwszej cyfrówki (Minolta Z1 ;))
3. Po już przemyślanym zakupie pierwszej lustrzanki.
Każdy z tych "etapów" był istotny. A bodźcem, który tak naprawdę przychodzi mi na myśl to to, że nie lubię być fotografowany (uważam się za niefotogenicznego - tak, wiem zaraz ktoś powie, że miałem nie odpowiednich fotografów ;)), a wolę fotografować :) I dlatego zawsze staram się stać po drugiej stronie obiektywu (to tak trochę żartobliwie, aczkolwiek sporo w tym prawdy).
Kontrast między żółcieniami końskiego g0wna, a nieśmiało przemykającym błękitem, między szarością kostki brukowej, na Starym Mieście w Warszawie.
Niby prozaiczne, ale ileż kolorytu wniosło one g0wno(fot.aparat zenith 12XP autor: ja), w podstawówce, na konkursie foto o tytule: "Nie wszystko złoto co się świeci".
Tak ... filmy tak ORWO jak KODAK miały wspaniałe odwzorowanie barw.
Spodobało mi się, że fotografia tak potrafi zmienić rzeczywistość.
edit: i proszę się nie śmiać, to był art. skończony