I jak się nie dać zauroczyć? Marketing robi swoje, piękne dziewczęta lansują się modowo z nowym mikrusem od Olympusa a człowiekowi przypomina się stara reklama Mercedesa - "podziwiasz urodę czy technikę". A może technikę i przy okazji urodę, bo choć styl retro bywa tu i ówdzie krytykowany to przecież uroku E-PL7 nie można odmówić, zwłaszcza gdy znajduje się w rękach którejś z dziewczyn zaangażowanych do blogowo-modowego pozycjonowania produktu.
A co, gdy aparat trafi w męskie ręce? Ano radzi sobie i to całkiem nieźle. Owszem, pod pewnymi względami daleko mu do E-P5 ale to było do przewidzenia - aparat ma gabaryty XZ-2 więc pewnie do podobnego klienta jest adresowany. Warto wszakże dodać, że podobnie jak XZ-2, pomimo małych rozmiarów trzyma się go całkiem przyjemnie i pewnie. Również obsługa poszczególnych pokręteł i przycisków nie nastręcza trudności. Fakt - brakuje czasami drugiej rolki ale w tej klasie aparatów to bardzo typowa przypadłość.
Ciekawostką jest, niestety in minus, że konstruktorzy nie zabudowali w aparacie lampy błyskowej. W XZ-2 znalazło się dla niej miejsce a tu mamy do czynienia ze znanym już z innych konstrukcji doczepianym palnikiem. Dlaczego? Cóż, pewnie nie księgowi są winni a marketingowcy który wytyczyli taką ścieżkę rozwoju linii modelowej. Wiadomo - trzeba sobie coś zostawić do poprawienia w następnym modelu.
Drugą rzeczą, która jak myślę wkrótce będzie poprawiona to zakres obiektywu. Niegdyś, w uniwersalnych zoomach podział był prosty - szkła z ogniskową od 24 mm (ekw. FF) są dla profesjonalistów a amatorzy dostają optykę z ogniskową od 28 mm. Składany zoom mZD-14-42EZ jest bardzo wygodny, wyraźnie przyczynia się by aparat mógł uchodzić za kieszonkowy, ale po prawdzie to jest już chyba 5ta konstrukcja Olympusa o takim zakresie. Olympus wyraźnie skąpi użytkownikom "szerokości". Wydaje się że w czasach gdy wszyscy liczący się bezlusterkowcowi rywale mają w ofercie obiektywy amatorskie (sprzedawane w zestawach) zaczynające się od ekw. 24 mm, jest to spory dysonans. Zwłaszcza że Panasonic pokazał że da się zrobić taki obiektyw w kompaktowych rozmiarach.
Porzućmy jednak te dygresje i wróćmy do tematu. Tak więc aparat trafił w moje ręce i muszę się przyznać że od początku mnie zachwycił. Bardzo staranne wykonanie, pewny chwyt a nade wszystko szybkość odpowiedzi na zmiany nastaw czy naciśnięcia przycisków. To jest rzecz która zaskoczyła mnie już w E-M1 - tamten aparat jakoś szybciej wyświetlał zmieniane parametry niż robi to E-M5. Niby to są ułamki sekund, trudno to nawet zmierzyć, ale odczucie to jest wyraźne. I podobnie było z E-PL7.
Zachwycony tym faktem, postanowiłem sprawdzić czy konstruktorzy nie przygotowali kolejnej niespodzianki w stylu E-M1 - czyli bardzo dopracowany tryb seryjny. 8 kl/s które oferuje E-PL7 to wszakże nie 11 znane z flagowca, ale wynik w każdym bądź razie bardzo zacny. Warto przypomnieć że E-M5 "wykręca" tylko jedną kl/s więcej. Sama szybkość to jednak połowa sukcesu. E-M1 potrafił pociągnąć naprawdę długą serię. Oczywiście mikrus aż takim długodystansowcem nie jest. Robiąc zdjęcia w trybie RAW+JPG bufor zapychał się po 11 ujęciach. Dla porównania, E-M5 przestawiony na szybkość 8 kl/s dał radę wykonać 15 zdjęć.
Mając możliwość bezpośredniego porównania E-PL7 i E-M5 postanowiłem sprawdzić jeszcze jedną funkcjonalność wokół której pojawiło się sporo wątpliwości. Mianowicie wbudowaną podobno w nowy aparat funkcję korekty aberacji chromatycznych. Przegrzebałem całe menu aparatu ale nie znalazłem niestety żadnej informacji na ten temat. Cóż, zdjęcia robione PENem i OMD z podpiętą Panasonic-Leicą 25/1,4 nie pozostawiają złudzeń - "kolorki" wyglądają prawie tak samo.
E-M5
E-PL7
Podobnie jest też z 14-42
E-M5
E-PL7
CDN.