Dlaczego tam? Gruzja była tak naprawdę naszym pierwotnym celem, a przekonały nas do niej opowieści ludzi, komentarze na forach, książki i fakt, że staje się coraz modniejsza – chcieliśmy zdążyć przez zalewem „motłochu egipskiego” – jeśli wiecie, co mam na myśli. Armenia trafiła się przypadkiem, przez bilety. Otóż wypatrując tanich biletów do Gruzji, trafiłem tanio bilety do Erywania – dlaczego by nie? - pomyślałem sobie – podróż jak diabli, włóczęga nad Morzem Czarnym, od Araratu po Batumi. Ok, decyzja podjęta w 5 minut, bilety kupione, jedziemy!
Warszawa, oczekiwanie na lot, godzina około 21:00, wsiadamy, by za 3,5 znaleźć się w Erywaniu. W związku ze zmianą czasu przylot był około 5:30 rano czasu Armenii. W oczekiwaniu na wylot strzał samolotu, którym mieliśmy lecieć:
Wreszcie weszliśmy na pokład, nastąpił start, spociłem się z 18 razy podczas wznoszenia, ale potem było coraz lepiej, niestety moja Towarzyszka podróży Agata przybierała na twarzy barwy zielonkawe. A poniżej nasza stolica z góry:
Dzień 1
5:30 rano, pilot informuje że wylądowaliśmy. No dobra, trzeba się wytarabanić, w sumie dość zmęczeni marzymy o herbacie i wyciągnięciu się w łóżku choć na chwilę. Ale najpierw trzeba załatwić wizy, taxi i dotrzeć do centrum Erywania – a miasto ogromne, mieszka w nim prawie 1,5 mln osób. Ormianie to ludzie dość przyjemni, pomocni, choć z deczka podejrzliwi. Ale jak już zaskarbi się ich sympatię, to zrobią wszystko by nam pomóc. Oczywiście cwaniaków znajdziemy wszędzie i tacy też byli ci, którzy koniecznie chcieli zaoferować swoje usługi taksówkarskie. Niestety będąc dość zmęczonym, miast udać się do taksówek korporacji stojących na zewnątrz zgodziłem się jechać z tymi oto ludźmi, którzy mieli tak naprawdę swoje prywatne samochody. Przepłaciłem prawie dwukrotnie, no ale cóż, to był mój pierwszy i ostatni błąd. Gość dalej gada (gęba mu się w zachwytach nie zamykała): - Wy pojedziecie Mercedesem, Mercedes haroszaja maszina, o da! – Ehe, może on był kurde haroszyj, ale ze 30 lat temu. No trudno, oby nas dowiózł. Upchnęliśmy nogami nasze plecaki do kufra, bo znajdowała się tam butla z gazem – w Armenii wszystkie auta na gaz, bo taniej. Z kufra waliło jak z murzyńskiej chaty – stęchlizną, pleśnią, gazem z butli i czort wie czym jeszcze. Pajechalil!
Po drodze, na przedmieściach mijamy mnóstwo przybytków związanych z hazardem. Taksówkarz opowiada, że wiele lat temu jakiś Ormianin pojechał do USA, tam zarobił mnóstwo zielonych na hazardzie i przyjechał z powrotem otworzyć interes. Jak się dowiedzieli inni, poszli w ślady za nim. Nie pokażę żadnych zdjęć z drogi do centrum, bo ich zwyczajnie nie ma. Wyciąganie dużego aparatu to zaproszenie do podniesienia ceny o co najmniej 50%. Wjeżdżamy powoli do centrum, Mercedes kaszle, pierdzi, ledwo jedzie, na światłach facet gazuje, żeby nie zgasł. W końcu stało się. Nagle coś pieprzło, wybuchło, dym spod maski, silnik zgasł stoimy. Job Twoju mać! – zakląłem po cichu, ale facet usłyszał i zaczął rubasznie rechotać – Wsio w pariadkie - próbuje nas uspokoić. Wysiadł, chwyciła za śrubokręt (jest to magiczne narzędzie, którym wszystko można tam naprawić, o śrubokrętach będzie jeszcze). I faktycznie, 2 minuty dłubania pod maską i zaczęliśmy jechać dalej. Wspomnę, że jeszcze 2 razy podnosił maskę w drodze do hostelu, ale uff, wreszcie jesteśmy. Jest! – Penthouse Hostel piękny szyld na drzwiach. Płacę panu taksówkarzowi, gość chciał się jeszcze na 1000 dramów więcej utargować ale byłem nieustępliwy. Plecaki na ramiona i drapiemy się na 5 piętro owej kamienicy, bo tam był hostel.
Otworzyła nam Kryśka – tak ją nazwaliśmy – na imię miała Christine. Niesamowita, uczynna i dobra osoba. Jako że Agata miała chorobę morską po samolocie, Krysia zrobiła Jej swoich magicznych ziółek, po których to przeszły Agacie wszystkie przypadłości po 20 minutach.
Chrzanić ziółka, zobaczcie jaki widok z balkonu, w towarzystwie góry Aratat jedliśmy śniadanie (na górze Ararat ponoć zatrzymała się mityczna arka Noego):
I trochę panoramy Erywania z balkonu:
Ok, leżymy na kanapie w hallu, czekamy aż zwolni się nasz pokój. Trochę nam się oczy zamykają, ale jest super – adrenalina szybuje wysoko. Godzina około 7, zaczęli się budzić goście. Wychodzi jakiś facet, podchodzi do mnie i zapytuje: -Hi! – Hello - odpowiadam. Is this your first day? – Yes, indeed. – And where are you from? – From, Poland, and you? – Cześć – odpowiada. Hehe, wszyscy zaczęliśmy się smiać. Ooo, wreszcie zwolnił się nasz pokój. Idziemy się wykąpać, i przespać ze 3 godziny.
Po trzech godzinach snu wstajemy i ruszamy w miasto (w zasadzie to musicie mi wybaczyć brak części zdjęć, które powinny były zostać wykonane, ale ogrom wrażeń, szybkość zwiedzania oraz ludzie ograniczyli moją zdolność).
Pierwszy kadr po wyjsciu z hostelu:
Miasto jak miasto, nie wyróżnia się specjalnie mocno od naszych, europejskich. Tyle, że wszystkie budynki z piaskowca:
Idziemy coś zjeść, głodni jak diabli po całej nocy i połowie dnia. Oczywiście ormiański szaszłyk z baraniny i doskonałe, zimne piwo Kilikia – a jest gorąco, w słońcu 35 stopni:
Kolejny cel to muzemu, ale cholera, było zamknięte bo to niedziela. No cóż, następnym razem:
Rok 1545:
Muzeum:
Takich aut, jak stare Łady, czy Gazy w Armenii (Gruzji również) jest całe mnóstwo:
No dobra, idziemy na Kaskady. Kaskady, to jedno dość ciekawe miejsce, gdzie na poszczególnych „piętrach” znajdują się tematycznie różne związane z historią Armenii elementy. Ogólnie fajne miejsce do podziwiania widoków oraz panoramy miasta, a także do odpoczynku. Taki park ułożony kaskadowo:
Piętro pierwsze: