Jako szczęśliwy nabywca G1-ki - nabyłem ją przedwczoraj, o dziwo w Saturnie, po najniższej znalezionej (na dzień dzisiejszy) cenie - czuję się w pełni uprawniony do napisania kilku zdań o najmłodszym produkcie Panasonica, co niniejszym czynię.
Muszę szczerze napisać, że Panasonic G1 mile mnie zaskoczył. Od momentu kiedy pierwszy raz o nim przeczytałem kilka miesięcy temu narodziła się we mnie żądza wejścia w jego posiadanie. Głównym jej sprzymierzeńcem była moja szyja mająca już dosyć dźwigania ciężkiej artylerii. Sprzedałem więc mojego Canona i jak tylko znalazłem G1 w cenie poniżej 1900 zł od razu, nie bez wahania wydałem to, com wcześniej otrzymał. Przed zakupem (jak zwykle) przeczytałem na branżowych portalach wiele opinii na temat obiektu mojego pożądania, ale wiadomo - recenzje to recenzje, a gołąb w garści... W tym miejscu chciałbym poczynić małą dygresję - podzielić się pewną obserwacją, która moim zdaniem jest uzasadnieniem wydawałoby się wysokiej ceny kitowego zestawu Panasonica. Przed-przedwczoraj Saturn nie miał jeszcze na stanie G1, więc pooglądałem sobie inne zabawki zastanawiając się, co kupić gdyby G1 był za drogi. Chodziłem więc wzdłuż półek z tanimi "lustrzankami" i przy każdej wniosek był jeden - o ile body wygląda w miarę solidnie (poza 1000D, który przekroczył już granice przyzwoitości ), to obiektywy kitowe prezentują się tragicznie. Wszystkie mają plastykowe bagnety, większość z nich wręcz razi jakością wykonania, ich konstrukcje są bardzo wątłe, mało sztywne (nie pisząc już o dalszej utracie sztywności z biegiem czasu), a własności optyczne marne (wiele piasku przeleciało w klepsydrze, kiedy zbierałem informacje o tych szkłach). Pierwszą nagrodę w gównianym (trzeba to nazwać po imieniu) wykonaniu kitowego obiektywu otrzymuje... Sony ze swoją a-300. Takiego bubla, jak to co było do niej podpięte jeszcze w życiu nie widziałem. No może spacerując z młodszym bratem wśród odpustowych straganów... Made in China - coś Wam to mówi? Bo na większości kawałków sprzętu z tych półek można coś takiego przeczytać...
I tu wracamy do G1-ki – jej obiektyw jest bardzo solidny (bagnet oczywiście metalowy), ma sztywną konstrukcję, Mega O.I.S (stabilizację obrazu), całkowicie bezgłośny napęd ultrasoniczny i przede wszystkim całkiem niezłe parametry optyczne (polecam test na www.slrgear.com, ręczę za jego wyniki - sprawdziłem ich zgodność ze stanem faktycznym). Jeśli więc weźmiemy do ręki jakiekolwiek inne body (z tych tańszych) i jakiś sensowny obiektyw do niego (mogący konkurować z kitem G1-ki), to myślę, że i tak będziemy musieli poszukać w skarbcu grubo ponad 2000zł.
Dygresja się przeciągnęła, więc postaram się wrócić do sedna i pisać już zwięźle Odnośnikiem wszystkich poniższych ocen jest (chyba, że autor zaznaczył inaczej) doświadczenie autora z Sigmą SD10, Canonem 40D (znajomego – jest nim srodze zawiedziony) i Canonem 400D + Sigma 17-70mm.
Jak już wcześniej zaznaczyłem obiektyw jest świetny (może poza światłem f3.5-5.6 - tu nie odbiega od standardu). Body to bardzo solidna bryła. Naczytałem się trochę o tym, że G1-ka jest mała - za mała i źle się trzyma, więc oglądając inne aparaty postanowiłem pomacać E-420. Zabawka Olympusa (którego nota bene bardzo poważam przez wzgląd na świetne obiektywy) przeciwieństwie do G1-ki nie posiada z przodu charakterystycznej „wypustki”, którą obejmuje się dłonią i przez to źle leży w dłoni – bardzo niepewnie, człowiek ciągle ma wrażenie, że aparat chce mu nawiać z ręki jak chomik, który ma już dosyć głupiego przeskakiwania z dłoni na dłoń. G1 ową wypustkę posiada i trzyma się go tak pewnie, że nie waham się go używać nie zakładając paska na szyję. Tu porównanie do Canona – mocowanie paska na szyję jest zdecydowanie bardziej przemyślane – pasek nie dotyka i nie przeciera powłoki pokrywającej body, co miało miejsce w mojej 400-ce. Ustawienie przycisków uważam za bardzo dobre, choć oczywiście wymaga przyzwyczajenia. Można się przyczepić do 4 przycisków kierunkowych, których reakcja na naciśnięcie nie jest tak bardzo odczuwalna jak być powinna – za słabo klikają.
O używaniu G1 napisano już w sumie dziesiątki stron. Jeśli to komuś nie wystarczy, może sobie jeszcze doczytać instrukcję (można ją ściągnąć ze strony producenta). Moja subiektywna ocena jest taka, że aparat jest... małym arcydziełkiem. Jest bardzo ergonomiczny, obracany ekran jest wyraźny, elektroniczny wizjer genialny (jemu też poświęcono już niejedną stronę). Panasonic zawarł w tej maszynce masę drobnych rozwiązań, które powoli odkrywam i od razu doceniam, jak choćby przyciemnianie ekranu w ciemnym otoczeniu, tryb pendriva w połączeniu z komputerem (bez zapisu oczywiście, ale za to z szybką transmisją danych i przede wszystkim brakiem problemów pod Linuxem), menu z najczęściej używanymi funkcjami, 2 ustawienia czasu samowyzwalacza, czy ogromna liczba funkcji, których w klasycznych lustrzankach nie uświadczyłem przez wzgląd na ograniczenia techniczne (nie wiem jak w tych z LiveView, bo nigdy takiej nie miałem) takich jak przede wszystkim Q. Menu, menu Film Mode i histogram live, czy na przykład siatka podziału kadru (dla mnie nieprzydatne, ale może dla innych), funkcja wyboru obiektu, śledzenia go i ostrzenia na niego i inne. Przypuszczam, że każdy znajdzie w tym co powyżej napisałem jakieś "oczywiste oczywistości", ale dla mnie, jako użytkownika 400D są to całkowite nowości. G1 nadal ciągle mnie zaskakuje.
Autofocus rzeczywiście działa precyzyjnie, bardzo szybko i całkowicie bezgłośnie (nie wliczając znajomego bip-bip po ułamku sekundy). Jest tryb singla, ciągły i manualny. Ciągłego jeszcze nie przetestowałem. W manualu po ruszeniu pierścienia dostajemy 4-krotne powiększenie obrazu co umożliwia w miarę wygodne ostrzenie.
Po wbudowanej lampie błyskowej nie można się wiele spodziewać, ale i tak zdaje się spełniać swoją funkcję lepiej niż ta w moim byłym Canonie.
AWB działa bardzo dobrze, zwłaszcza przy domowej żarówce – lekko żółtawe światło żarówki "zamienia" na białe, co jest na pewno lepsze niż dalsze żółcenie, którego dopuszczał się 400D. Oczywiście G1 inaczej "rozpoznaje" światło niż lustrzanki, ale i tak Canony mogą schować się za krawężnikiem na rogu, bo jak wiadomo słyną ze słabości na tym polu
Na uwagę zasługuje też niezły software dołączony do G1, zwłaszcza najnowszy Silkypix do obsługi rawów. Szybko się go nauczyłem, nawet bez użycia dołączonego do programu (w formie elektronicznej ma się rozumieć) szczegółowego podręcznika.
Wady? Są oczywiście, bo nie ma rzeczy idealnych.
Po 3 dniach używania mogę wymienić kilka najbardziej widocznych, odczuwalnych.
1. Stosunkowo wysokie szumy przy ISO1600 i ISO3200... szkoda, że nie bije pod tym względem 400D.
2. Bateria starcza na trochę ponad 300 zdjęć, co nie powinno dziwić, jeśli będziemy pamiętać o tym, że matryca prawie cały czas pracuje, ale zakup drugiego akumulatora jest na pierwszym miejscu po filtrze UV na mojej liście.
3. Niewielka waga czyni nieruchome trzymanie trudniejszym niż w przypadku ciężkiego aparatu. To raczej wada ludzkiej ręki, ale przystosowanie do ludzkich wad też można uwzględnić przy ocenie ocenianego przedmiotu.
4. Pomiar światła nie jest najlepszy przy ciemniejszych scenach – aparat ma tendencje do odrobinę zbyt długiego naświetlania – nie prześwietla, ale zbyt rozjaśnia. Oczywiście można skompensować tę przypadłość, ale czasem jest to irytujące.
5. Przed Lumixem G 20mm f1.4 ujrzę jeszcze dobrych kilka pełni księżyca (premiera powinna mieć miejsce na wiosnę 2009), co mnie trochę martwi, ale przynajmniej będę miał o czym marzyć przez długie zimowe dni.
6. Kiedy dostanę go już w swoje ręce, będę podczas zmiany obiektywu widział jeszcze jedną wadę w postaci nieosłoniętego lustem sensora. Być może będzie to tylko uprzedzenie, bo czyszczenie matrycy poradzi sobie z wszyskimi pyłkami niczym Domestos, ale póki co tego raczej nie będę sprawdzał.
Mimo tych wad, po 3 dniach testowania uważam przejście z 400D na G1 za zamianę siekierki na piłę mechaniczną. Z pewnością nie pod względem fizycznej wagi tych przedmiotów, ale subiektywnej wartości użytkowej. Moje uczucie niepewności, kiedy wziąłem w swe ręce pudełko z G1 i lęku przy kasie przed wydaniem dość pokaźnej sumki na małą wielką niewiadomą szybko minęły. Panasonic G1 z pewnością nie jest bublem z półki z tanimi lustrzankami. Nie jest też aparatem do profesjonalnych zastosowań. Myślę jednak, że nawet profesjonalista mógłby się z nim nacieszyć, biorąc go na spacer i czując, że nie musi karkiem czy ramionami walczyć z grawitacją. I to właśnie niewielka waga i wymiary są dla mnie największą zaletą G1-ki, bo w połączeniu z więcej niż zadowalającą jakością obrazków, ten aparat moje potrzeby zaspokaja wyśmienicie...
Wystarczy na dziś, czas iść spać. Mam nadzieję, że Wy nie zasnęliście w połowie mojego postu. Jeśli ktoś chciałby o coś zapytać, niech wali śmiało, chętnie odpowiem. Przymierzam się do napisania nieprofesjonalnej recenzji użytkownika, żeby te odrobinę chaotyczne wywody ułożyć w spójną całość, ale to na razie pieśń przyszłości. pozdrawiam